Po wprowadzaniu kolejnych obniżek stawki interchange, banki zaczęły podnosić larum. Twierdziły, że takie zabiegi będą bardzo szkodliwe dla ich kieszeni, ale mało kto tak naprawdę się tym przejmował. Teraz jednak widać czarno na białym, jak wiele instytucje finansowe straciły na owych zmianach. Łącznie jest to ponad 200 milionów złotych. Kwota takiego rzędu musi wywołać jakieś konkretne konsekwencje.
Wcześniejsze protesty banków, zostały zbywane przez finansowy świat argumentami o popularyzacji płatności bezgotówkowych. Może i prowizja z opłat kartą będzie niższa, ale takie transakcje będą częstsze i w ostatecznym rozrachunku wszystko się wyrówna. Jak się okazuje, wcale się nie wyrównało. Nawet mimo faktycznego wzrostu popularności płacenia kartą wśród Polaków. Największe banki w naszym kraju, odnotowały z osobna straty rzędu kilkudziesięciu milionów złotych.
W związku z powyższym powinniśmy być teraz nastawieni na zmiany w ich funkcjonowaniu. Instytucje te zdążyły nas już bowiem przyzwyczaić do modyfikacji cenników, w sytuacjach pogorszenia się poziomu ich finansów. Nie inaczej jest i tym razem. Bardziej spostrzegawczy czytelnicy zauważyli pewnie nasilenie się w mediach, obecności kart kredytowych. To właśnie do nich banki chcą teraz przekonać swoich klientów. Powód jest prosty – stawka intechange jest na nich większa (0.3%, w porównaniu z 0.2% na kartach debetowych). Oprócz tego banki są w stanie w ich wypadku zarabiać także na odsetkach od zadłużenia.
To taktyka, która jest chyba obecnie najpopularniejsza. Niektóre instytucje myślą jednak nad zmniejszeniem kosztów wydawania kart, aby móc zwiększyć płynące z nich zyski. Może to przykładowo polegać na zaproponowaniu klientom kart bankomatowych. Służą one wyłącznie do wypłacania gotówki i nie uda nam się zapłacić nimi za zakupy. Na takie rozwiązanie zdecydował się na razie BZ WBK, który informował o takich planach już na początku roku (pisaliśmy o tym na niniejszym blogu). Żaden z pozostałych polskich banków nie zdecydował się póki co na takie posunięcie.